czwartek, 20 lipca 2017

Małe postępy, a wielkie zwycięstwo.

                W poprzednim wpisie naszkicowałem Wam sytuację, w której znalazłem się wraz z rodziną. Dzisiaj chcę napisać co nieco o podjętych krokach. Po pierwsze, gdy zorientujecie się, że ktoś mówiąc kolokwialnie wydymał Was na kasę zastrzeżcie dokumenty! Niby rzecz oczywista, a z własnej winy zrobiłem to stosunkowo niedawno. Po drugie Zgłoście to na policję. Nawet jeśli procedury wyjaśniające mają się ciągnąć i ciągnąć, zawsze daje to jakąś nadzieję na odzyskanie pieniędzy. Po trzecie, idźcie do prawnika. Pomoże podjąć decyzję, co dalej z tym robić.
Zwarzywszy, że w planach mam kupienie mieszkania, z własnej, nie do końca nieprzymuszonej woli zmuszony jestem wziąć kredyt. Sytuacja w której się znalazłem stawia mnie w bardzo złym świetle pod względem historii kredytowej. Idąc za radą prawników (a tylko jeden miał inne zdanie) zacząłem spłacać zobowiązanie, które moje de facto nie jest. Pozwala mi to w tym momencie zachować zdolność kredytową.
W przeszłości popełniłem głupi błąd korzystając z „chwilówek”. Na ten moment po kilku telefonach i kilku mailach pozamykałem profile w tych firmach a i poinformowany zostałem, że jest to decyzja bezpowrotna i nigdy już nie będę mógł skorzystać z ich usług. Tak, to takie moje małe zwycięstwo.


Dalsze wpisy mam nadzieję już niebawem.

niedziela, 16 lipca 2017

Prywatna Apokalipsa...

Jesteśmy istotami stadnymi. Ten jeden aspekt wpędził mnie w niemałe kłopoty, ale po kolei. Wiosną pojechałem na wspaniały konwent. Było niesamowicie, poznałem wielu nowych ludzi, spotkałem starych znajomych, bawiłem się i lansowałem w swoim stroju. I tutaj zaznaczę, nie mam pretensji do Ogrów, znaczy się do Orgów, nie mam pretensji do ekipy z którą pojechałem. W pierwszej kolejności mam pretensję do siebie samego. Pretensję mam o mocny sen, o nawet chwilowe pozostawianie rzeczy bez nadzoru itd. Pretensję mam do tego jednego zwyrola, który podpierdolił mi dane osobowe (jak cię dorwę, wykastruję tępą zardzewiałą łyżką do butów!). Jedno działanie, które ci drani zapewniło szybki zastrzyk gotówki, mnie kosztuje od cholery nerwów, wyrzeczeń i wysiłku. Te pieniądze z parabanku, które wziąłeś na moje nazwisko to pieniądze zabrane moim dzieciom, mojej rodzinie. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się twarzą w twarz i będę mógł zrealizować swoją groźbę, Miej nadzieję, że się nigdy nie spotkamy.


Od tego momentu będę starał się w miarę rzetelnie opisać ciężką drogę walki z zaistniałą sytuacją, miesiąc po miesiącu.

wtorek, 7 marca 2017

Miejski Survival część I – Zapasy


 
            Zasada numer jeden brzmi: „Bądź przygotowany!” Oznacza to ni mniej ni więcej, jak mieć przygotowany plan, zdawać sobie sprawę z zagrożeń na drodze, wiedzieć, jakie półapki na nas czekają. Wybierając się po zapasy, przygotujmy LISTĘ, pozwoli to uniknąć zbędnego grzebania i zgarniania co popadnie. A i najważniejsze, dzisiejszy wpis do tyczy robienia zakupów w dużych sieciowych hipermarketach. To właśnie w takich miejscach większość z nas uzupełnia swe zapasy.
            LISTA:
            Przygotowując się do odwiedzin w ulubionym markecie sporządzamy listę, ale nie tak jak zwykle, wyliczając poszczególne produkty, lecz wedle drogi, jaką pokonujemy. Układ regałów jest stały, schematyczny: promocje → zabawki/chemia domowa → stoisko papiernicze/bobo strefa → elektronika/naczynia/ubrania/słodycze → spożywka.
            Pamiętając o układzie panującym w Twoim markecie, przeredaguj listę zakupów. Porozrzucane, chaotycznie umieszczone pozycje skłaniają nas do wracania w miejsca, w których byliśmy. Uporządkowanie listy sprawia, że każdą alejkę miniemy tylko raz. Kolejnym ważnym elementem jest trzymanie się listy. Owszem, w trakcie zakupów może okazać się, że musimy kupić jakieś „jeszcze”. Postarajmy umieścić je w miejscu dogodnym na naszej drodze.
            TRANSPORT:
            Nie chodzi o sposób dostania się do wybranego sklepu, lecz o przenoszenie poczynionych zakupów z marketu, jak i samo przemieszczanie się po obiekcie. Szykując się do wyjścia oceńmy realnie ile ilościowo zapasów będzie i w czym je przetransportować. Przy codziennym uzupełniani produktów pierwszej potrzeby wystarczy nam mały miejski plecak, natomiast uzupełniając zapasy na cały tydzień przydałoby się coś większego. Pakując zakupy do plecaka kierujmy się dokładnie tymi samymi zasadami, co przy pakowaniu się na wypad za miasto.
            Już w samym markecie czyha na nas pierwsza pułapka -> koszyk, kosz, czy wózek sklepowy. Wybierajmy pojemnik odpowiadający naszym potrzebom. Jeśli wybierzemy za duży wózek, będzie nas korcić, by dołożyć coś jeszcze. Na takie codzienne uzupełnienie zapasów zazwyczaj wystarczy mały ręczny koszyk, ewentualnie taki tuk-tuk ciągnięty po ziemi. Nie ma sensu na małe zakupy zabierać wózka sklepowego.
                                        

            ZAGROŻENIA W MARKECIE
            Teren marketu usiany jest zagrożeniami, z których nie każdy zdaje sobie sprawę. Po pierwsze, muzyka. W dużych sieciówkach z sufitu sączą się na nas uspakajające melodie. Ich celem jest podświadomie spowolnienie nas. Kojąca muzyka skłania do rozglądania się dookoła, byśmy łatwiej mogli wpaść w kolejną pułapkę.
            Promocje i banery. Kosze z promocjami stoją wszędzie, końcówki kolekcji, filmy za dychę, wyprzedaże posezonowe, wszystko obwieszone dużymi znakami. Nie dajmy się na to nabrać. Częstym zabiegiem jest umieszczanie regularnej ceny jako promocyjna, zawyżając wartość produktu w cenie „było”.

            Hostessy. To dopiero jest zagrożenie! Piękne panie zachęcają nas do wypróbowania nowego produktu. Niezależnie czy to jest nowy kabanos, czy środek na przeczyszczenie, po etapie degustacji następuje próba wepchnięcia nam czegoś, czego tak naprawdę nie potrzebujemy. No ale mało który mężczyzna jest w stanie odmówić ślicznej dziewczynie, która daje mu jedzenie ;)
 
            Zagrożeń w codziennych zakupach jest więcej, gdyby chcieć je wszystkie wyliczyć, wyszedłby z tego wpisu spory felieton. Pamiętajmy, pieniądze wydać łatwo, zarobić je już trudniej.

piątek, 24 lutego 2017

Naszywki raz jeszcze.

Dzisiejszy wpis może nie będzie zbyt treściwy, ale za to stanowić będzie formę samouwielbia. Otrzymałem właśnie paczuszkę z apokalipycznymi naszywkami. Koszt niewielki, ale za to jaka satysfakcja ;) Zobaczcie sami:

środa, 15 lutego 2017

Co Apokalypse nosi ze sobą na codzień.

Nadeszła pora, bym pokazał Wam, co noszę ze sobą codziennie. Nie jest to takie typowe minimalistyczne EDC, lecz dostosowane do moich potrzeb i umiejętności. Zazwyczaj noszę wojskową bluzę, w której mam rzeczy najniezbędniejsze:

 

Zaczynając od lewej:
- czapka z daszkiem – jestem okularnikiem i nie mogę nigdy znaleźć dla siebie okularów przeciwsłonecznych…
- kominiarka – najczęściej zastępuje zwykłą czapkę
- chusteczki – kiedy z nosa leci, jako podpałka
- zapałki „zniczówki” – alternatywa dla zapalniczki
- zapalniczka benzynowa – główne źródło ognia
- płócienna taśma izolacyjna – do drobnych napraw
- klucze – mam w nich schowany wkrętak krzyżakowy
- telefon – ten na zdjęciu to backup – bateria trzyma tydzień.
- kremy do rąk – nie uwierzycie, ale smaruje nimi dłonie
- dwa folderki – bo nóż musi być
- wodoodporny pojemnik z zapałkami – kolejna alternatywa dla zapalniczki, nie potrzebują draski!
- chusta uniwersalna – zamiast szalika, dobrze założona przytrzyma latarkę, telefon, przewód z mikrofonem, osłoni od wiatru itd.
                Codziennie mam też ze sobą mój mały plecak:





Jak widzicie, trochę na nim jest. Idea, która mi przyświecała w kwestii jego wyglądu brzmiała, ma rzucać się w oczy. Jednak każdy element ma znaczenie niemalże elementarne. Na lewej szelce mam kaburę na telefon. Gdy używam go jako latarki, mam wolne ręce. Następny jest opatrunek indywidualny. Na plecaku mam też opaski zaciskowe, ilekroć ściągałem je z plecaka, potrzebowałem ich. Zastosowania linki nie muszę tłumaczyć. Ostatni element, który rzuca się w oczy, to strzały. Są to ułomki strzał, przycięte i zabezpieczone (zawsze znajdzie się jakiś przychlast, który próbuje je wyciągnąć). Z założenia mają służyć za znaczniki. Do tego w plecaku mam:


- Latarkę Led – źródło mocnego światła
- Pisadła – permanentne markery, długopis, ołówek
- wodoodporny notes
- batony proteinowe
- „magiczny” ręcznik
- kolejną linkę
- duży nóż
- dobre jakościowo ucinaki do drutu
- pakiet przetrwania na który składa się:

- osełka diamentowa
- żyłka
- pudełko bryzgodzczelne z drobnicą:

- kolejny nożyk, cóż za zaskoczenie!
- krzesiwo
- wata
- igła z nitką
- tabletki do uzdatniania wody
- sól i pieprz
- rzep do wiązania przewodów.

                Czytając moje wypociny zauważycie pewnie, że noży noszę od cholery i ciut ciut. Owszem, wygląda to tak, jakbym był z Krakowa. Prawda jest taka, że wyciągnięcie na mieście folderka mniej zwraca swoją uwagę, niż wyszarpnięcie zza pasa taktycznej maczety. Do tego różne noże mają różne zastosowanie. Wolę więc dorzucić dodatkowe ostrze, niż później żałować, że czegoś brakuje. Tak samo z ogniem. Nie ma nic gorszego, niż próba rozpalenia ognia mokrymi zapałkami.

                Podsumowując, jest to moje EDC, noszę wszystko codziennie, niezmiennie od kilku lat i nigdy, nawet przy kontroli policyjnej, nie miałem z tym problemu.

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Ja jestem od Wilka czyli testy i recenzja naszywek dwóch firm.


                Znaki identyfikacyjne są tym, co będzie nam towarzyszyć w trudnych czasach apokalipsy. Tatuaże, totemy, malunki na ubraniach czy w końcu naszywki będą wyróżnikiem poszczególnych grup, co jest nieuniknione. I o tyle, o ile nie przesadzimy z ich ilością staną się subtelną oznaką przynależności społecznej, o tyle obwieszanie się nimi uczyni z nas pośmiewisko.

                Od jakiegoś czasu jestem szczęśliwym posiadaczem sporej kolekcji naszywek, ale skupię się na dwóch konkretnych grupach produktów. Pierwszą są naszywki zakupione na naszywki.com.pl (haftowane) a drugą naszywki PVC GFC Tactical.

Naszywki haftowane.

Bogate wzornictwo dostępne na stronie zadowolą wybrednych, a dla tych posiadających minimum uzdolnień artystycznych istnieje możliwość zamówienia własnych, unikalnych naszywek. Wykonanie stoi na wysokim poziomie, materiał podkładowy jest wytrzymały, rzep trzyma mocno a sam haft jest estetyczny i nie uświadczymy żadnych luźnych nitek (przynajmniej takie egzemplarze do mnie trafiły). W warunkach miejskich, przy ocieraniu się o mury, przeciskaniu między ludźmi czy w niezwykle ekstremalnych warunkach podróży komunikacją miejską nie zrobiły na oznaczeniach żadnego wrażenia. Dopiero przeczochranie ich po lesie, zapewniły delikatne uszkodzenia. Słowem przy standardowym użytkowaniu posłużą nam długo. Jedyny mankament niektórych wzorów jest taki, że jeśli naszywka ma obszycie dookoła, rzep doszywany jest tuż przy jego wewnętrznej krawędzi.
PVC GFC Tactical.

Niestety nie znam procesu produkcyjnego tych naszywek, więc nie wiem, czy warstwy są klejone, czy zalewane do jednej formy, co nie zmienia faktu że wykonanie stoi na naprawdę wysokim poziomie. Otwory pod szwy są równe i równo wybijane, samemu szwu też nie mam nic do zarzucenia. Granice między poszczególnymi sekcjami są wyraźne, kolory żywe i jednolite. Jednak wybór wzorów nie jest tak bogaty jak przy naszywkach tradycyjnych, a koszt zaprojektowania i wykonania własnego wzoru niewspółmierny do korzyści z tego idących.




A na ostatnim zdjęciu oprócz flagi polski (naszywki.com.pl) WOŚP'owe serduszko mojej produkcji.


poniedziałek, 7 listopada 2016

Celowe "Brudzenie" ubrania

W poprzednim wpisie przedstawiłem swoje stanowisko w sprawie brudu na ubraniu. Przypadkowym brudzie na ubraniu. A co w sytuacji, gdy „brudzimy” je celowo? Pytanie tylko po co?

W sytuacji, gdy już wszystko diabli wezmą stajemy przed sytuacją stałego niedoboru. Wiadomo, jak już się przygotowaliśmy do zagłady, to mamy zapasy, schronienie, plan. Niestety, życie sprawia, że zapasy kurczą się, schronienie wymaga napraw a nawet najlepszy plan może okazać się nieskuteczny. Właśnie skupię się teraz na sytuacji niedoboru takich produktów jak impregnaty do odzieży. Aktualnie mamy swobodny dostęp do takich produktów, ale co zrobić, jak się skończą?


Od wieków walczymy z naturą. Rozpalamy ogień, budujemy schronienia, nosimy ubrania. Wraz z rozwojem techniki rezygnowaliśmy ze skór, przerzucaliśmy się na tkaniny roślinne, wełnę, aż do współczesnych syntetyków. Każdy materiał ma za zadanie w jakiś sposób nas zabezpieczyć przed utratą ciepła, lecz gdy są mokre tracą swoje właściwości. I tu wchodzi temat impregnacji. Współczesne środki uszczelniają przestrzeń pomiędzy nićmi tkaniny, pozostawiają niewidoczny film na powierzchni, którego zadaniem jest odpychanie wody. Dokładnie ten sam efekt można uzyskać stosując środki naturalne. Po pierwsze natłuszczanie. Tłuszcz naturalnie chroni od wody, dlatego wszystkie ptaki wodne nacierają nim swe pióra, a ssaki wodne pokrywają tłuszczem sierść. Tylko skąd wytrzasnąć tłuszcz? Przygotowujemy jedzenie, pieczemy mięsa, tłuszcz wytapia się, wpada w ogień, skwierczy. Przy odrobinie inwencji twórczej możemy ten tłuszcz nanieść na naszą kurtkę czy płaszcz. Wadą tej metody jest zapach ognia i pieczonego mięsa oraz ryzyko jełczenia, zaletą natomiast zwiększenie naszej wodoodporności. Teraz druga metoda. Musimy pozyskać wosk bądź parafinę. Nacieramy odzienie woskiem i ogrzewamy do momentu stopnienia smarowidła. Uzyskujemy efekt hydrofobowy, jednak w miarę noszenia warstwa wykrusza się i trzeba operację powtórzyć.